Recenzja mojej książki „Najpierw był Tariat” z 2/2015 numeru „Kronik”. Zdjęcie zrobiłem w 2010 w Ułan Ude podczas gali IV Światowego Konwentu Mongołów.

Barbara WOJCIULEWICZ

Świat jak wstęga Möbiusa

Na barwnym zdjęciu okładki widać siwego Mongoła z długą brodą i wąsami, ubranego w tradycyjny strój. Siedzi na białym krześle z plastiku. Spod przymkniętych powiek spogląda gdzieś daleko w głąb siebie. Jego twarz jest nieprzenikniona. Tło stanowi inna fotografia, która przedstawia charakterystyczny mongolski krajobraz utrzymany w bardzo przygaszonych, stonowanych barwach. Owa pełna kontrastów okładka zaciekawia i zachęca zapoznania się z treścią najnowszej książki Mirosław Słapika o intrygującym tytule „Najpierw był Tariat”. to już dziesiąta publikacja tego poety, redaktora, podróżnika i wydawcy.

Sporo obiecująca szata graficzna doskonale komponuje się z tekstem, który opowiada o dwóch wyprawach, jakie autor odbył na Syberię i do Mongolii. Te niedostępne jeszcze do niedawna dla Europejczyka rejony Azji są coraz częściej odwiedzane także przez Polaków, co znalazło odzwierciedlenie w polskiej literaturze non-fiction ostatnich lat. „Najpierw był Tariat” Mirosława Słapika wpisuje się w ten nurt i stanowi ciekawy przykład, jak można pisać o tych egzotycznych krainach, łącząc reporterską rzetelność z poetycką wrażliwością i subiektywizmem. Autor chętnie chłonie obrazy, zapachy, smaki, a swoją zachłanność na nowe doznania tłumaczy z ujmującą szczerością, stwierdzając: „(…) w nowej przestrzeni interesuje mnie wszystko. Zwłaszcza drobiazgi, rozmowy z tutejszymi i to, co nie znalazło jeszcze miejsca w turystycznym kanonie” (s. 85).
***
Część pierwsza książki ma tytuł „Z Irkucka do Tarbagataju” i jest zapisem wyprawy, której głównym celem było odwiedzenie Wierszyny, niezwykłej syberyjskiej a zarazem polskiej wioski, w stulecie jej powstania. Pierwszym etapem wędrówki stał się Irkuck, do którego Mirosław Słapik ma bardzo emocjonalny stosunek. „Bo to miasto najbardziej zawróciło mi w głowie – wyznaje. (…) Irkuck to dla mnie jeden z symboli życiowej energii przenikającej historię i teraźniejszość. To również wyjątkowy symbol nieustannego przenikania się ludzkich dróg i kultur. Także polskości” (s. 114). Do najdłuższych ulic w mieście należy nosząca nadal imię niesławnej pamięci Feliksa Dzierżyńskiego. W zabytkowej części miasta znajduje się ulica Powstańców Polskich, nazwana tak na cześć Syberyjskiego Legionu Wolnych Polaków, skupiającego głównie byłych uczestników powstania styczniowego, którzy w 1866 roku podjęli nieudaną próbę wzniecenia powstania nad jeziorem Bajkał. Jak słusznie zauważa autor, o tym niepodległościowym zrywie nie wspomina się niestety w polskich podręcznikach historii. Jako ciekawostkę przytacza autor to, że wśród irkuckich biznesmenów są i tacy, którzy pochodzą z jego miasta, czyli Gołdapi.
Podziwia architekturę Irkucka, a zwłaszcza właściwe tutejszemu budownictwu upodobanie do misternego ornamentowania. Skrzętnie odnotowuje nazwy ulic, które nie pozwalają zapomnieć o czasach komunizmu. Dostrzega też mniej reprezentacyjne ulice tego wielonarodowego miasta, jego część z zapadającymi się drewnianymi domami, walącymi się płotami, brakiem kanalizacji i zapachem moczu, który dochodzi z krzaków i drewnianych bram.
Z Irkucka droga wiedzie o słynnej Wierszyny, którą założyli w 1910 roku dobrowolni emigranci z Zagłębia Dąbrowskiego. Autor i jego towarzysze podróży biorą tam udział w przygotowaniach do uroczystych obchodów setnej rocznicy powstania tej osady. Wierszyńscy Polscy okazują się gościnni i serdeczni. Czas mija na oficjalnych ceremoniach i biesiadach, podczas których wypijane są ogromne ilości wódki. Na jubileusz Wierszyny licznie zjeżdżają goście z Polski, nie brak przedstawicieli mediów. Niejeden raz robi się, jak to określa Słapik, „duszeszczipatelno”.

***
Pożegnawszy Wierszynę wędrowcy na krótko wracają do Irkucka, by następnie udać się nad Bajkał. W tej części wyprawy autorowi towarzyszą już tylko Ludmiła i Paweł. Droga sprzyja snuciu ciekawych refleksji, między innymi o tym, że „w głębokiej Rosji, także na Syberii, religia wróciła wręcz erupcyjnie” (s. 70), widać skłonność mieszkańców tej ziemi do religijnej asymilacji, a także do pielęgnowania przesądów i guseł związanych chociażby z biesiadowaniem i podróżowaniem. Na to, że Buriacja staje się atrakcyjna turystycznie, niemały wpływ ma odradzający się tu szamanizm.

W tej podróży która jak określa autor książki – „w dużej mierze jest improwizowana” (s. 85), odwiedzi jeszcze Ułan Ude i to w czasie Czwartego Światowego Konwentu Mongołów. Prawdziwą ucztą dla oczu i uszu staną się tu różne towarzyszące temu zjazdowi różne wydarzenia kulturalne, zwłaszcza występy zespołów folklorystycznych.
Wizyta w położonym zaledwie 23 km od Ułan Ude i mającym niezwykłą przeszłość Iwołgińskim Dacanie, który jest największym centrum buddyjskim w Rosji, sprzyja zastanowieniu się nad tym co stanowi istotę buddyjskiej duchowości. „Ten rdzenny, korzenny buddyzm, który jest mi bliski, nie potrzebuje żadnej kolorowej otoczki, także różnego rodzaju guseł – konstatuje Mirosław Słapik. – Dla mnie ceremoniałem jest życie, skupienie, medytacja, zauważanie drugiego człowieka i docenienie spraw pozornie drobnych, jako równoprawnych elementów kosmosu” (s. 92).

Kolejnym etapem wędrówki staje się Tarbagataj i mieszczące się tam centrum syberyjskich starowierców, a w nim cerkiew i muzeum. Gospodarz tego miejsca przy suto zakrapianej kolacji snuje opowieść o sobie i swojej pracy. Towarzysząca mu małżonka zasiada przy stole z ręcznikiem na głowie. Budzi to zdumienie Mirosława Słapika, który nie od razu pojmuje, że ma to związek z religią. Kobiety u tamtejszych starowierców muszą mieć nakryte głowy, a tym nakryciem może być i ręcznik. Po opuszczeniu Tarbagataju trójka wędrowców rusza w kierunku Irkucka. Ich droga wiedzie nad brzegami Bajkału. Tak kończy się ta podróż odbyta latem 2010 roku.

***
Druga część książki „Najpierw był Tariat” ma tytuł „Mongołowie się nie spieszą” i jest opowieścią o podróży po ich kraju, którą autor odbył zaskakująco łagodną (jak na tutejsze warunki) zimą 2007 roku. Tym razem autorowi towarzyszą Sebastian i Paweł, a nieocenioną przewodniczką okazuje się Seersma, profesor paleontologii z Ułan Bator. Podczas niespiesznej wędrówki Mirosław Słapik przygląda się warunkom życia Mongołów i ich obyczajom. Wielkie wrażenie robi na nim Charchorin (Karakorum). „Historia tu mówi szeptem” – zauważa wzruszony, dzieląc się z czytelnikiem swoją wiedzą i spostrzeżeniami związanymi z tym miejscem.
Jednym z ciekawszych wydarzeń tj wyprawy był udział w postrzyżynach. To bardzo ważna uroczystość w życiu mongolskiego dziecka. Do czasu postrzyżyn, a więc do około trzeciego roku życia, tamtejsi chłopcy ubierani są tak samo jak dziewczynki, noszą długie włosy, które są podpinane dużymi kokardami. Podczas ceremonii każdy z obecnych na niej dorosłych obcina dziecku jeden kosmyk i obdarowuje je banknotami.

Mirosław Słapik poznaje surowe warunki życia Mongołów i jego niespieszny tok. Daje wyraz swemu szacunkowi dla tych, których tu spotyka. Stwierdza: „Kiedy przyglądałem się tym ludziom i starszym, i młodszym – pomyślałem, że do tej pory nie spotkałem w tym kraju twarzy pustych. Przeważnie w oczach pasterzy dostrzec można nieokreśloną mądrość. Może wynika ona z trudów życia. Niewiele przecież na świecie krajów tak surowych i nieprzystępnych, gdzie trudno nawet kopać ziemię (pomijając buddyjskie zasady. które zabraniają jej „kaleczenia”), bo przeważnie tuż pod powierzchnią znajduje się mnóstwo kamieni” (s. 146).

***
Mongolski krajobraz bardziej niż cokolwiek, zdaje się powodować, że do głosu dochodzi poetycka wrażliwość autora. Znajduje on dla swoich wzruszeń i spostrzeżeń słowa, które ujmują celnością i głębią. Wyznaje: „Bo taki jest krajobraz mongolski – nieprzegadany, tajemniczy i zaskakujący. Dla niektórych – księżycowy. Dla mnie to jakby zamknięte usta ponadczasowej twarzy z rzadka rzucające jakieś słowo, ale słowo istotne, niepowtarzalne” (s. 149).

***
Sporo uwagi poświęca Mirosław Słapik obyczajom i warunkom życia Mongołów, których odmienność budzi ciekawość pomieszaną ze zdumieniem. Stara się być nie tylko obserwatorem, ale i uczestnikiem opisywanych przez siebie zdarzeń. Bierze na przykład udział w ceremonii przyrządzana potrawy z kozy duszonej między rozgrzanymi kamieniami. Odnotowuje jej kolejne etapy, począwszy od uśmiercenia zwierzęcia. „Przed posiłkiem każdy z uczestników dostaje do rąk jeden z rozgrzanych kamieni – to ma przynieść szczęście i dodać dobrej energii. Kobiety od czasu do czasu przykładają kamienie do twarzy” (s. 163). Podróżnicy uczestniczący w biesiadzie starają się nie urazić gospodarzy i spożywają tę tak starannie przygotowaną potrawę, choć przyjdzie im za to zapłacić dolegliwościami żołądkowymi. Układ pokarmowy Europejczyka niezbyt dobrze znosi mongolskie jadło, zwłaszcza spożywane w nadmiernych ilościach, o czym kilkakrotnie wspomina autor.

Kończąc opowieść o wędrówce do Mongolii, Mirosław Słapik daje wyraz swemu wzruszeniu i trosce o to, by te piękne miejsca na długo jeszcze zachowały swój nieskażony i niepowtarzalny charakter. Podobne uczucie może towarzyszyć także czytelnikowi tej książki. Warto po nią sięgnąć, bo należy do lektur, które dobrze się czyta i które pozostawiają ślad nie tylko w pamięci, ale i w sercu. Autor tak sugestywnie opowiada o spotkanych na swej drodze ludziach, krajobrazach, zapachach, smakach, egzotycznych obyczajach i rytuałach, że nabiera chęci, by pójść śladami autora książki i wszystkie te niezwykłe miejsca zobaczyć na własne oczy i poznać tych, z którymi się w swej wędrówce spotkał.

Comments are closed.

Post Navigation