Tomik wierszy, który ukazał się w warszawskim wydawnictwie Przedświt (Warszawa 1998).
Fragment książki (Copyright by Mirosław Słapik).
wielkość
kiedy rozmawiam z moją kotką
a ona podnosi na mnie wzrok
głęboki
niczym oczy Picassa
myślę o wielkości
wielkie rzeczy
najpierw dzwoni z Australii
dawno nie widziany przyjaciel
rozmawiając mam przed oczami długą kreskę
załamaną w Tajlandii
i australijskie wybrzeże
które od strony Melbourne
zawija się jak naleśnik
a słowa o cieknącej lodówce
brzmią poetycznie jak fletnia Pana
potem dzwoni ona
ze słuchawki wychodzi wielki pękaty
wykrzyknik
z dużą różową kropką
spieszy poinformować
że już wie dlaczego seks ze mną
jest taki dziwny
bo bez namiętności
i że bardzo jej się to wszystko podoba
w południe
dostałem list od córki
jest daleko za oceanem
wyznaje mi miłość
darowuje
pół rozdartej asymetrycznie jednodolarówki
drugą połowę zostawiając na sercu
zbiegam rozradowany ze schodów
po drodze
otwieram drzwi
rudej łaciatej kotce
przejmującym miauknięciem oznajmia
że ktoś ukradł jej dziecko
pasja
Pasja
według Świętego Mateusza
ja
ulepiony z nut
obok kobieta z mojego żebra
która być może dlatego
ma wszystko na swoim miejscu
i atłasowe podbrzusze
i wspaniale zagrany okrzyk ekstazy
zatem
warto żyć
dla arii czterdziestej siódmej
Erbarme dich
śpiewanej altem
Wydminy
Przed tysiącami lat niedaleko obecnych Wydmin rozciągało się olbrzymie jezioro. Na jeziorze była wyspa, na której żyli ludzie.tu śpi człowiek i jego pies
dwa metry dalej pod cienką warstwą ziemi
martwy krewny
ułożony na boku
tak w mezolicie chowano mężczyzn
nieopodal spiżarni i wyłożonego skórami
pokoju gościnnego
martwy mieszkał w pobliżu
a oni podobno przytulali się do śmierci
w czaszce krewnego wybito dziurę
by dusza łatwiej mogła wydostać się
i przenieść w zaświaty
w wodę jeziora otaczającego wyspę
uderzają gwiazdy
pies powarkuje i rusza łapami
biegnie przez senną łąkę
człowiek budzi się
nie wie że w czaszce krewnego
utknęła lewa noga duszy
bobry
obok rozlewiska
kłóci się z puszczą
drobny poniemiecki bruk
omijając ich przemyślne domostwa
i białe posągi brzóz
droga rozwidla się
las taki
że słychać pukanie do snu
cicho
tylko ich przenikliwa nieobecność
każe myśleć o innym niż dotychczas bogu
Luschnitz
kiedy trzydziestego grudnia
tysiąc osiemset jedenastego roku
układano tu do snu
trzyletnią Ninette von Farenheid
kiedy żyłami wzbierającego tego popołudnia deszczu
popłynęła kołysanka okolicznych drzew
a młode pnącze
bezwstydnie pieściło ścianę tego domu
wtedy niemłody Friedrich
jeszcze oczekiwał cudu
modląc się
żegnając znakiem krzyża
usłyszał swój szept
był to Bóg
który przedzierając się przez widmo Ozyrysa
zwierzył się ze łzami w oczach
wciąż szukam takiego zaułka
w którym mnie nie ma
było to jedenastego listopada
tysiąc osiemset trzydziestego czwartego roku
kiedy żyłami wzbierającego tego popołudnia deszczu
popłynęła kołysanka okolicznych drzew
a młody Johann Farenheid
bezwstydnie podszczypywał
nowo przyjętą kucharkę pałacu Beynunen
rudowłosą Karlę
Kant
rzeczy drobne zawsze uciekały mu spod nóg
wymykały się z rąk
zbyt małe miłości przewracały się
turlając po bruku
jak jesienne krople
był pewien
że stworzono go tylko do rzeczy wielkich
takich co to tysiącleciami
tkwią niewzruszenie w miejscu
niczym ściana mykeńska
i nigdy na szczęście nie spostrzegł
że filozofia to wiatr
który wieje przez niego
jego nie dostrzegając
napotkawszy drzewo
rozmawia z liśćmi
Blumenstrasse
przed wojną
ta ulica nazywała się Blumenstrasse
mówi Frau Gonschorek
siwa jak gołąb staruszka
niemal wtopiona w białą ścianę tego dnia
jak tylko już mieli przyjść Rosjanie
mówi dalej
to w tym ogródku zakopaliśmy srebra
możecie je sobie teraz wziąć
nie namyślając się długo
stary Władysław
przekopał cały jej skarb
lecz sreber nie odnalazł
Wszystkich Świętych
na skraju rezerwatu Mechacz Wielki
mały poniemiecki cmentarzyk
kilka umierających brzóz między nagrobkami
tu leży Friedrich Steiner albo Julius Bauman
myślę o świętych przejeżdżając obok
i o słowach Anny Świderkówny
filologa klasycznego
oblata benedyktynów
(…) Tymczasem „świętym” jest każdy
kto należy do Boga i to w takiej mierze,
w jakiej do niego należy,
każdy, w kim Bóg znajduje upodobanie,
zarówno tu, jeszcze w życiu ziemskim,
jak i w wiekuistej Radości Zbawienia.
myślę zatem o przypisanej nam
Świętej Naiwności
i o tym
że jest to najwspanialszy z podarunków
że pewnie nie ma innego wyjścia
że życie i tak będzie toczyć się nadal
widoczny zza chmur mdły płomyczek słońca
dziś oderwany od świecy
pochylający się metalowy krzyż
podparty cieniem pobliskiego wzgórza
zorepat
nazywa się Piotr Chomyn
przygląda się dźwięcznym wzrokiem
swojej małej Ukrainie
do Wróbla4 przywiózł ją z Łubłyncia
wraz z garstką tamtejszej ciszy
która teraz tu porusza gałązkami bzu
ociera się nawet o nogawkę spodni
i rozpryskuje drobinami sierści
a potem
potem siedziałem pięć lat w Sztumie mówi
była tam taka duża sala
na drzwiach ogromny napis
UPA
prawdziwe wejście w sen
nagle chowa swoje osiemdziesiąt lat
a teraz nie narzekam
niebo jakby podobne
i księżyc
też w chmurach
jak papuga
tylko ten widzi pan
satelita
u nas to był prawdziwy zorepat
katedra w Królewcu
pierwszy raz
byłem tu w dziewięćdziesiątym drugim
trzech młodych studentów w trampkach
wygrywało przed katedrą Summertime
młoda Rosjanka
taki wędrowny kwiat z nogami do nieba
w mini szerokości przepaski na włosy
szła do następnej bramy
za dziesięć dolarów oddać się Polakowi
z katedry kapały wtedy cegły
jakby topniała góra lodowa
idzie śmiech
lecą drobniutkie płatki cienia
narty szykuje śmierć
dzieci lepią czarnego bałwana
zaczyna padać z deszczem śmiech